Prawdą jest, że człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, a gdy tylko zdąży poczuć się spokojnie i beztrosko, los postanawia gorzko z nim poigrać i niespodziewanie strąca w najciemniejszą przepaść.
Tak, tak… to co złe przychodzi znienacka i wywraca życie do góry nogami.
I kiedy już w życiu Szymka zaczęło się wszystko powoli normować (wyciszyła padaczka, poprawiła się koncentracja, Szymek wręcz chłonął wszystko, co proponowano mu na terapiach, wreszcie dostał się do przedszkola i wszystko wkrótce miało być pięknie „poukładane”), wtedy – jak grom z jasnego nieba – pojawił się problem HIPERWENTYLACJI.
Pod koniec turnusu logopedycznego „Pierwsze Słowo” Szymek zaczął „dziwnie” oddychać (tzn. wysuwał język i bardzo głęboko oddychał, wyłączając się przy tym na wszystko inne dookoła niego). Mama zgłosiła to nowe zachowanie terapeucie, który stwierdził, że jest to prawdopodobnie reakcja na masaż logopedyczny i „dostymulowanie” okolic języka, podniebienia, dziąseł.
Zaburzenia oddychania – hiperwentylacje, bezdech – są cechą zespołu Pitta i Hopkinsa i u Szymka rzeczywiście występowały wcześniej, jednak w minimalnym stopniu i w żaden sposób nie wpływały na jego funkcjonowanie w życiu codziennym. Natomiast pod koniec kwietnia problem znacznie się nasilił i coraz bardziej pogłębiał. W połowie maja incydenty hiperwentylacji były już bardzo częste (kilka – kilkanaście razy w ciągu dnia) i kończyły się atakami histerycznego płaczu (rzucanie się na wszystkie strony, uderzanie główką, zagryzanie rączek…) Nie dało się już normalnie funkcjonować, na terapiach nie był w stanie skupić się na zadaniach, więc nic z nich nie wynosił, co gorsze ciągle trzeba było go obserwować, czy nie ma ataku, czy nie upadnie, nie zrobi sobie krzywdy.
Spacery, zakupy, wyjazdy, spotkania – wszystko w napięciu, że nie można powstrzymać wentylowania i w nerwowym oczekiwaniu kiedy zacznie się krzyk i płacz…
Było naprawdę źle. Szymek trafił na SOR z podejrzeniem padaczki. Jednak EEG okazało się być prawidłowe. Prowadząca Szymka neurolog, stwierdziła, że jest to AUTOSTYMULACJA i ma to podłoże behawioralne (nie neurologiczne). Być może u Szymka było za dużo terapii i bodźców (zbyt krótki odstęp pomiędzy Tomatisem a turnusem logopedycznym?) Zalecono ograniczenie terapii i wyciszanie się w domu. Jednak było coraz gorzej. W czerwcu i lipcu zdarzały się dni, gdy Szymek wentylował się w zasadzie ciągle, raz za razem, jednorazowo nawet i nieprzerwanie przez 10 minut, za każdym razem z atakami przeraźliwego krzyku i płaczu, szczypania, gryzienia… Rodzice ponownie skontaktowali się z dr Bogotko, rozpaczliwie szukając pomocy. Pod koniec lipca dr przypisała lek Diuramid. I czy to za jego sprawą, czy w sposób naturalny, hiperwentylacje zaczęły mieć nieco łagodniejszy charakter, nadal Szymek często się wentyluje, ale łatwiej jest przerwać rytm oddychania i już sporadycznie incydenty te kończą się płaczem.
Problem trwa już długo i niestety nie da się jednoznacznie wskazać, co było przyczyną tak mocnego nasilenia hiperwentylacji. Być może turnus logopedyczny był dla Szymka zbyt dużym stresem, dużo zajęć, obce miejsce, krzyk i płacz dzieci… Z drugiej strony, gdy zdarzyło się (jeszcze w maju), że Szymek pozwolił Mamie porządnie wymasować twarz, usta i buzię „od środka” – przez 2 dni w ogóle nie było hiperwentylacji… Nie wiadomo. Rodzice szukali odpowiedzi na różnych forach, inne rodziny łączą hiperwentylacje ich pociech ze zmęczeniem. Z obserwacji Szymka wydaje się, że najczęściej do wentylowania dochodzi, gdy „idzie kupka…”, chce się pić lub jeść. Rzadziej wentyluje się gdy jest nad czymś skupiony, czymś zainteresowany. Wszystko to domysły, być może mylne, nic nie wiadomo na pewno, poza tym, że nie ma gotowej recepty i prostego sposobu na szybkie rozwiązanie problemu.